Uwielbiam kwiaty. A Panie w położonej po sąsiedzku kwiaciarni znam już na tyle dobrze, że każda moja wizyta u nich kończy się dłuższą rozmową. Tak było też przed świętami. Chciałam coś żywego, białego i pachnącego. I wyszłam z hiacyntami. Wyobraźcie sobie, że te, przynajmniej z mojego punktu widzenia, wiosenne kwiaty, są niezwykle popularne zimą. A kompozycje świąteczne z ich udziałem wcale to a wcale nie przypominają wiosny. Ślicznie komponują się ze świerkiem i ozdobami choinkowymi. Byłam nimi zauroczona wręcz. Kupiłam dwie doniczki z nadzieją, że to co się z nich rozwinie mimo wszystko będzie jednak białe ;-)
Na przekór wszystkiemu zakwitły na różowo. No dobra, niech będą różowe. Już i tak jest po świętach ;-)
Za to moje wczorajsze małe hiacynty, choć bladoróżowe z delikatnym zielonym wykończeniem na zdjęciach wyglądają na żółte, kremowe, białe... Ni jak na róż z zielenią...
Największą trudność sprawiły mi cebule. Weź człowieku zrób coś tak popękanego, paskudnego i jeszcze fioletowego! Mam trzy suche pastele na krzyż, fioletu czy różu w nich nie uświadczysz. Ale udało się. I z cebulek nawet jestem zadowolona. Co do reszty, to szału nie ma. Mam nad czym jeszcze pracować.
To tyle o kwiatkach, lecę sprzątać. Nie chcę przywitać Nowego Roku w bałaganie. A to jak wygląda moje stanowisko pracy i cała odzyskana ostatnio "pracownia" woła o pomstę do nieba. Wszystko przez to, że walczę z kilkoma projektami jednocześnie. Masakra jakaś. Ale i radość, bo kto by się w czasie pracy przejmował tym, że wióry na podłogę lecą, jak to taka ogromna zabawa z dłutem w ręku jest?! A nawet dzieci wiedzą, że zabawy to się dla sprzątania nie przerywa ;-)
Szczęśliwego Nowego Roku!
Anna